piątek, 4 stycznia 2013

Noworocznie

Naprawdę nie wiem jak ja to robię: potrafię przez cały dzień sprzątać, z łatwością (a nawet swego rodzaju przyjemnością) doprowadzam pokój do warunków sterylnych. I co? I Szykuję się na Sylwestrowe wyjście. Zrobienie burdelu, na który teraz nie mogę patrzeć – ok. 15 minut… i tak w koło Macieju…

Niniejszym postanawiam przygotowywać się (na to co mogę, na to o czym wiem wcześniej) – co najmniej dzień przed. Tak żeby chociaż pomyśleć w co się ubrać, zaplanować jakiś makijaż, zaplanować co ze sobą wziąć. I zrobić pranie, a nie dosuszać na ostatnią chwilę na grzejniku.

Sam Sylwester był wyjątkowy. Muszę na wstępie nadmienić, że za tym dniem jakoś nie przepadam. Tzn. dzień jak każdy inny – chodzi mi o pewien społeczny “przymus” imprezowania akurat tego dnia. “Bo trzeba gdzieś wyjść” albo “gdziekolwiek się wkręcić”   i “przecież wszyscy się bawią”. A ja nie lubię jak wszyscy i to jest chyba mój problem. Koniec marudzenia ;)

Spotkaliśmy się w 10 osób – same pary, co jest dużym plusem imprezy, nawet sobie nie zdawałam sprawy. Właściwie to była chyba pierwsza taka “sparowana” impreza na jakiej byłam. Nie mam na myśli takich bez-okazyjnych spotkań towarzyskich tylko właśnie bardziej przyjęcie. Polecam ;)

Trochę przytłoczeni z początku mieszkaniem – bo w tak eleganckim i designerskim lofcie jeszcze nigdy nie byłam – po jednym drinku wszyscy się rozluźnili. Trochę tańców, dużo śmiechu i rozmów. I jeszcze więcej kolorowych drinków. Jak mnie się spodobał ten pomysł… kupowanie jednej (!) wódki, jednej tequili, i kilku soków i likierów (curacao, grenadina etc.). I nie chodzi o to żeby się upić, tylko w fajnym towarzystwie popróbować robienia własnych mieszanek i zabawy w młodego chemika… Jak dla mnie wygrało coś w szklance Błażeja przypominające denaturat :D

No i dach…. Po aluminiowej drabince (a raczej prowizorycznym stelażu), w obcasach i krótkiej sukience wdrapałam się na pochyłą blachę. I tak 10-cio osobową grupą podziwialiśmy fajerwerki w całym Krakowie. Kamienica mieściła się w centrum, skąd doskonale było widać kościół Mariacki i Wawel. A fajerwerki widać było wszędzie wokół nas. Magiczne…

I  nawet jeśli nie potańczyliśmy tyle ile by się chciało, nawet jeśli jakiś wredny głos w mojej głowie oceniał mnie w całokształcie bardzo krytycznie – to mimo, że Sylwestra raczej nie lubię, było warto :)

Bonne année 2013! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz