sobota, 3 listopada 2012

Nabawię się kiedyś nerwicy albo wrzodów żołądka…

Po długich, a ciężkich – zdałam dziś ostatni egzamin! Co prawda grubo po terminie w dodatku powtarzany z zeszłego roku, ale zawsze :)

To ten typ przedmiotu, którego nie dość, że nie lubisz i nie ogarniasz to nie bardzo masz z czego się uczyć. To nie jest jak maturą czy zadaniami z matematyki – mnóstwo opracowań, zbiorów zadań, publikacji. Musisz szukać rozwiązań niemal każdego przypadku jak nie w książce czy w sieci – to u źródła (prowadzącego) albo publikacjach angielskojęzycznych.

Najzabawniejsze jest to, że po tygodniach takiej nauki, stresu i morzu wypitej kawy – odgrażaniu się, że jak tylko będzie okazja, to się studia skończy, rzuci, że się przecież do tego nie nadaję – po tym wszystkim: idziesz, piszesz, zdajesz.

Cały szczęśliwy wracasz i nagle masz taaaak dużo czasu, nagle nie masz żadnego stresu i możesz słodko przepuszczać czas przez palce. I właśnie wtedy brakuje takiego motywatora do działania, takiego uczucia, że robisz coś dobrego (tak naprawdę dla siebie).
Tak czy inaczej mam dziś dzień wyprutego z życia lenia, dzień komputerowego geeka, dzień odgrzewanego jedzenia.

Tak przy okazji – czy każdy tak ma, że nie mówi komuś prawdy żeby go nie niepokoić? A potem kiedy wszystko się wyjaśniło, wyprostowało – chciało by się komuś wykrzyczeć radosną nowinę i nie ma jak bo przecież nic się miało nie wydarzyć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz